Sunday 3 October 2010
nowe hobby
Friday 17 September 2010
zawód, który nie ma przyszłości
Saturday 11 September 2010
zajawka
Thursday 15 July 2010
Monday 28 June 2010
Sunday 27 June 2010
Kpt Jerzy Radomski i jego jacht - Czarny Diament
Saturday 12 June 2010
Wednesday 9 June 2010
kto ma statki ten ma wydatki
Sunday 6 June 2010
"Jutro przyjdzie pani z taaaaaaaaakim duuuuuuużym aparatem."
Tuesday 25 May 2010
Byłam w Faro.
Faro. Na lotnisku kupiłam butelkę wody i zapytałam się o autobus do centrum. Niestety usłyszałam, że autobusy o tej porze nie kursują – było już późno, jak dobrze pamiętam było dobrze po 21 - jedynie taksówką mogłam dostać się do motelu. W Portugalii jako pierwszy przywitał mnie szczerbaty taksówkarz, nie przeszkadzało mi to, że burczał coś przez całą drogę - ciekwa byłam tego kraju, ciekawa byłam czy zauroczy mnie tak jak zrobiła to Andaluzja. Już raz kilka lat wcześniej przekroczyłam granicę pomiędzy Hiszpanią i Portugalią, ale wizyta trwała kilka godzin i ograniczyła się do pobytu ze znajomymi w klubie nocnym. Teraz ponownie na południu Europy. Tym razem sama, obserwowałam świat przez szkła aparatu. Na do widzenia taksówkarzowi rzuciłam obrigada (jedyne słowo, które bez trudności zapamiętałam) i z ulicy weszłam na klatkę schodową. W recepcji dziewczyna, która zna angielski - jest nieźle. Pytam się czy jest bezpiecznie wieczorem na ulicach Faro i czy bez obawy mogę wyjść na spacer – kiwnęła głową. W pokoju otworzyłam drzwi balkonowe i zamarłam. Widok był przerażający. Tak jakbym otworzyła usta taksówkarza, które urosły do niewyobrażalnych rozmiarów i jakbym wpatrywała się w szczerby i czarne pieńki - pozostałości po zepsutych zębach taksówkarza. Brrrrr. Niemiłe wspomnienie. Zaczęło też siąpić – pomyślałam, że swiat jest zawsze piękniejszy o wschodzie słońca i Portugalia też napewno jest ładna. Tego wieczoru nie wyszłam na spacer. Rano około 10 miałam pociąg do Lizbony, na nogach byłam przed siódmą. Oddając klucz zapytałam się o miejsce gdzie mogłabym kupić coś do zjedzenia, dziewczyna wskazała mi miejsce tuż za rogiem, zwane cafeteria (rodzaj baru- kawiarni z kilkoma stolikami). Otwarta od ósmej... jest siódma... aparat w ręce... ciekawe ile zdołam zobaczyć w ciągu kilku godzin? Niecałe dwieście metrów dalej od motelu wchodzę na stację kolejową - potwierdzam, że pociąg jest około 10, ale biletu nie kupiłam gdyż komputery nie działały. Wyszłam i skierowałam się w stronę wybrzeża, pamietałam kierunek z mapy, a już później starałam się pamiętać w którą stronę skręciłam - trzymałam się teorii, że najłatwiej będzie skręcać tylko np. w lewo ;).
Niesamowitym i miłym dla ucha był poranny klekot bocianów. Klekot dobiegał z wielu stron. Wyraźny, wpasował się w życie miasteczka. Rozpoczynał dzień, jak w wielu wsiach dzień rozpoczyna pianie koguta. Bociany rozgadały się jak przekupki na targu. Dusza mi się śmiała gdy zobaczyłam tak wiele ptaków w jednym miejscu, niemalże na każdym dachu zbudowały gniazdo. Nie zapomnę długo klekotania i może dzięki tym ptakom Faro wydało mi się bardzo malowniczym miejscem. Zrobiłam kółko po głównym rynku zatrzymując sie chwilę przy marinie (większy basen z kilkudziesięcioma motorówkami) i wróciłam na wskazany przez recepcjonistkę róg ulicy - na śniadanie. Do tej pory nie wiem jaką kawę piją portugalczycy, jaka kawa jest wizytówką tego kraju. Ja wierna byłam tam filiżnace espresso z dużą iloscią cukru. Tak mój kapitanie, przebiłam ciebie w słodzeniu gorących napoi - na malutką filiżankę dwie łyżeczki cukru! Pycha. Na małą czarną czekałam ponad pół godziny, niesamowite – jestem z powrotem na południu! Po kawie zabrałam plecak z motelu i po kilkunastu minutach podziwiałam widoki na trasie do Lizbony.
W Faro kilka kolejnych godzin spędziłam ponownie w dniu wylotu. Tym razem byłam bardziej natarczywa w przyglądaniu się i poznawaniu Faro. Aparat daje pewien rodzaj alibi, pozwolenie aby natarczywość spojrzenia była zaakceptowana. Tak jak w wielu innych miastach, w Faro znajdują się miejsca, gdzie można spotkać codziennie te same osoby. Wyobrażam sobie, że bardzo często, tak jak i tego dnia, w bramie prowadzącej na stare miasto można spotkac skulonych studentów - szkicujących, kreślących stare mury budynków. Można też ich często spotkać na ulicach rynku. Kolejne miejsce to kąt pod arkadami zaanektowany przez grupę mężczyzn. Arkady znajdują się po przeciwległej stronie mariny, z drugiej strony głównego placu. Znalazła tam sobie przystań grupa mężczyzn grających w karty. Usiedli przy poskładanych jeden na drugim stolikach, które to stanowią nieodzowną częś architektury tej i innych miejscowości w Portugalii. Kilka przecznic dalej, prostopadle do mariny nastepny deptak, tam na ulicy grupa Marokańczyków. Pamiętam, że poznani Hiszpanie w czasie gdy przebywałam w Andaluzji mieli negatywny stosunek do Marokańczyków, nie potrafili ukryć rasizmu. Przybyłych z Afryki mężczyzn traktowali jak zło konieczne. Zatrudniali ich, ale nie okazywali szacunku. Pierwszy raz tam spotkałam się z pogardą dla innej nacji. Przy nieukrywanej pogardzie marokańczycy bezczelnie demonstrowali swoją dumę. Nie da sie nie zauważyć Marokańczyków na ulicy. Rzuca się w oczy ich natarczywość spojrzenia, lekceważąca postawa .
Każdy ma swoje miejsce w Faro. Odnalazłam i ja swoje miejsce w nowo poznawanym miasteczku. Jest nim kilka metrów kwadratowych pontonu, który stanowił przystań dla małych rybackich łodzi. Znalazłam to miejsce przechodząc ze starego miasta na promenadę i po przejsciu przez tory kolejowe znalazłam się na tych kilku metrach kołysanych przez fale. Odkryłam Faro dla siebie, nie przerażał już mnie widok sypiącego się tynku, a powybijane okna pustostanów nabrały charakteru, tajemniczości. Stały sie barwne, a nie zmurszałe i odpychające.
Faro ma urok tych małych miejscowości gdzie wszyscy wszystkich znają. Czas jest niezauważalny, ignorowany, a wskazówki nie nadają mu znaczenia. Zauważalna jest akceptacja przemijania.
Żałuję, że nie udało mi się popłynąć na lagunę. Laguna jest Rezerwatem Przyrody o powieżchni ok 170 m. kw. Lokalne biuro podróży oferuje rejsy małymi łódkami do rezerwatu. Najsensowniej jest wybrać się tam w okresie wiosny i jesieni. W tych porach roku staje się ona przystankiem dla migrujących ptaków. Liczy się, że jest ponad sto gatunków zatrzymujących się na lagunie.
Może innym razem, może we dwoje tam popłyniemy. W tej podróży ja wybrałam Lizbonę. Wybrałam fado.
Friday 7 May 2010
Tuesday 20 April 2010
po angielsku przy naszej ławeczce
Monday 12 April 2010
Katyń
Sunday 11 April 2010
Sunday 28 March 2010
przygotowania przed sezonem żeglarskim
Laurel i Hardy również zajęli się swoim jachtem ;)
Sunday 21 March 2010
wizytówka
Wednesday 3 March 2010
Sintra
sceny z teledysku Marizy ;)
a zadowolona jestem, ze przedpoludniem w deszczu
wspielam sie aby zobaczyc Palacio Nacional de Pena.